Kolacja
Autorzy: Herman Koch
Wydawnictwo: Media Rodzina
Kategorie: Psychologia
Typ: e-book
Formaty: EPUB MOBI
Ilość stron: 280
Cena książki papierowej: 34.90 zł
cena od: 17.90 zł
Dwie małżeńskie pary spotykają się w ekskluzywnej restauracji na z pozoru kurtuazyjnej pogawędce przy kolacji. Do omówienia mają jednak bardzo poważny problem dotyczący ich nastoletnich synów. Gdy wystrojone kelnerki wnoszą na stół kolejne dania, a neutralne tematy niepokojąco szybko się wyczerpują, atmosfera wyraźnie się zagęszcza. Trudno przewidzieć, jaki będzie finał starcia charyzmatycznego polityka z byłym nauczycielem historii. Nie wróży to jednak wiele dobrego, gdy wieczór zaczyna się od słów "Musimy porozmawiać o naszych dzieciach".
Herman Koch
KOLACJA
Tłumaczyła
Jadwiga Jędryas
TYTUŁ ORYGINAŁU
HET DINER
Het diner © 2009 by Herman Koch
Originally published by Ambo | Anthos Uitgevers, Amsterdam
Copyright © 2013 for the Polish edition by Media Rodzina Sp. z o.o.
Projekt logotypu Gorzka Czekolada
Dorota Wątkowska
Opracowanie okładki polskiej na podstawie oryginału
Andrzej Komendziński
Koncept oryginalny okładki
Roald Triebels
Zdjęcie na okładce
Vilma Pimenoff/Millennium Images, UK
Fragment dialogu z filmu Wściekłe psy przetłumaczyła
Anetta Radolińska-Czwaczka
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
Wydanie I elektroniczne
ISBN 978-83-7278-909-9
Media Rodzina Sp. z o.o.
ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań
www.mediarodzina.pl
mediarodzina@mediarodzina.pl
Książka wydana przy wsparciu Dutch Foundation for Literature
Konwersja: Cromalin
Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Karta redakcyjna
Spis treści
Motto
APERITIF Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
PRZYSTAWKA Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
DANIE GŁÓWNE Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
DESER Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
DIGESTIF Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
NAPIWEK Rozdział 46
NICE GUY EDDIE
C’mon, throw in a buck.
MR PINK
Uh-uh. I don’t tip.
NICE GUY EDDIE
Whaddaya mean, you don’t tip?
MR PINK
I don’t believe in it.
Quentin Tarantino, Reservoir Dogs
MIŁY EDDIE
Rzuć dolara.
PAN RÓŻOWY
Nie daję napiwków.
MIŁY EDDIE
Nie?
PAN RÓŻOWY
Nie uznaję tego.
Quentin Tarantino, Wściekłe psy
APERITIF
1
MIELIŚMY IŚĆ do restauracji. Nie powiem, do której, bo następnym razem pewnie przyjedzie do niej pełno ludzi tylko po to, żeby zobaczyć, czy i my się w niej znowu nie zjawiliśmy. Serge rezerwował.
Zawsze bierze na siebie rezerwację. To jedna z tych restauracji, do których trzeba dzwonić trzy miesiące naprzód – albo sześć, albo osiem; straciłem już rachubę. Osobiście wolę nie wiedzieć, gdzie będę jadł określonego wieczoru za trzy miesiące, ale wygląda na to, że są ludzie, którzy nie widzą w tym żadnego problemu. Jeśli historycy za kilkaset lat zechcą dowiedzieć się, jakim idiotą był człowiek na początku dwudziestego pierwszego wieku, wystarczy, by zajrzeli do komputerów w tak zwanych topowych restauracjach, bo – o czym mi przypadkiem wiadomo – zachowuje się w nich wszystkie dane. Jeśli pan L. mógł ostatnim razem poczekać trzy miesiące na stolik przy oknie, to tym razem poczeka i pięć miesięcy na stolik przy drzwiach do toalety – to się nazywa u nich „przechowywanie danych osobowych”.
Serge nigdy nie rezerwuje z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, Serge rezerwuje w tym samym dniu; to taki sport, mówi. Istnieją restauracje, które zawsze zachowują wolny stolik dla takich ludzi jak Serge Lohman i ta właśnie do nich należy. Jako jedna z wielu, powinienem dodać. Można by się właściwie zastanowić, czy w całym kraju znalazłaby się jedna restauracja, w której po drugiej stronie słuchawki rozmówcy nie przeszedłby dreszcz na dźwięk nazwiska Lohman. Oczywiście Serge nie dzwoni sam, każe to robić swojej sekretarce lub jednemu z najbliższych współpracowników.
– Nie martw się – uspokoił mnie parę dni temu, gdy rozmawiałem z nim przez telefon. – Znają mnie tam, na pewno załatwię stolik.
Zapytałem tylko, czy się zdzwonimy, gdyby się okazało, że jednak nie ma dla nas miejsca, i dokąd wtedy pójdziemy. W jego głosie po drugiej stronie linii zabrzmiała nutka politowania; niemal widziałem, jak kręci głową. Sport.
Jednej rzeczy tego wieczoru nie miałem ochoty oglądać. Nie chciałem być przy tym, gdy właściciel lub pełniący dyżur kierownik sali będzie witał Serge’a Lohmana jak starego znajomego; gdy kelnerki będą go prowadzić do najładniejszego stolika z widokiem na ogródek i gdy Serge będzie się przy tym zachowywał tak, jakby nie miało to dla niego żadnego znaczenia, bo w głębi serca pozostał zwykłym facetem i czuje się zupełnie swobodnie między innymi zwykłymi ludźmi.
Dlatego powiedziałem mu, że spotkamy się w restauracji, a nie, jak zaproponował, w pubie na rogu. Był to lokal, do którego przychodziło wielu zwykłych ludzi. Tego, jak Serge Lohman będzie tam wchodził jako zwykły facet, szczerząc się w uśmiechu znaczącym ni mniej, ni więcej niż to, że ci zwykli ludzie mają nade wszystko nie przerywać swoich rozmów i zachowywać się tak, jakby jego tam nie było – tego właśnie dzisiejszego wieczoru również nie miałem ochoty oglądać.
2
PONIEWAŻ RESTAURACJA leży zaledwie parę ulic od nas, poszliśmy więc pieszo. Po drodze mijaliśmy pub, w którym nie chciałem umówić się z Serge’em. Obejmowałem żonę w talii, jej dłoń znajdowała się gdzieś pod moją marynarką. Na ścianie pubu świecił ciepły, biało-czerwony neon reklamujący piwo, które podawano w środku.
– Jesteśmy za wcześnie – powiedziałem do mojej żony. – A właściwie, jeśli pójdziemy już teraz, będziemy dokładnie na czas.
Moja żona. Muszę przestać tak o niej mówić. Ma na imię Claire. Wprawdzie rodzice dali jej na imię Marie Claire, ale później Claire nie chciała być imienniczką kolorowego czasopisma. Czasem, przekomarzając się, wołam na nią Marie. Ale rzadko nazywam ją żoną – czasem przy oficjalnych okazjach, w sformułowaniach typu: „Żona nie może podejść teraz do telefonu” lub „Żona jest pewna, że rezerwowała pokój z widokiem na morze”.
W takie wieczory jak ten Claire i ja celebrujemy chwile, w których jesteśmy jeszcze tylko we dwoje. Czujemy się wtedy tak, jakby nic nie było przesądzone, jakby umówione wyjście na kolację zakrawało na nieporozumienie, jakbyśmy po prostu wyszli sobie we dwójkę z domu. Gdybym miał podać definicję szczęścia, powiedziałbym: szczęście zadowala się samo sobą, nie potrzebuje świadków. „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”1 – brzmi pierwsze zdanie Anny Kareniny Tołstoja. Chciałbym jeszcze tylko do tego dorzucić, że nieszczęśliwe rodziny – a wśród tych rodzin w pierwszym rzędzie nieszczęśliwe małżeństwa – nie potrafią same sobie radzić z kłopotami. Im więcej świadków, tym lepiej. Nieszczęście zawsze poszukuje towarzystwa. Nieszczęście nie znosi ciszy – przede wszystkim momentów niezręcznej ciszy, które zapadają, kiedy jest samo.
I tak oto, gdy dostaliśmy nasze piwa, uśmiechaliśmy się do siebie z Claire, wiedząc, że wkrótce spędzimy cały wieczór w towarzystwie państwa Lohmanów, że teraz jest najpiękniejsza chwila tego wieczoru i że od tej pory może być już tylko coraz gorzej.
Nie miałem w ogóle ochoty iść do restauracji. Nigdy nie mam ochoty. Umówienie się na spotkanie w najbliższej przyszłości to przedsionek do piekła, wieczór spotkania zaś jest samym piekłem. Zaczyna się już rano przed lustrem: od dylematu, co masz na siebie włożyć i czy masz się ogolić. Ponieważ wszystko w tym kontekście jest zamanifestowaniem czegoś – poplamione i podziurawione dżinsy w równym stopniu co wyprasowana koszula. Jeśli zostawisz jednodniowy zarost, to znaczy, że jesteś zbyt leniwy, by się ogolić; z dwudniowym zarostem nie unikniesz pytania, czy to element twojego nowego wizerunku; zarost zaś z trzech lub więcej dni dzieli tylko niewielki krok od całkowitego zapuszczenia: „Na pewno wszystko z tobą w porządku? Nie jesteś chyba chory, co?”
Tak czy siak, nie masz wolnej ręki. Golisz się, ale nie masz wolnej ręki. Ogolenie się też jest manifestacją. Inni pomyślą, że najwidoczniej uznałeś ten wieczór za tak ważny, że podjąłeś wysiłek, by się ogolić; goląc się, w rzeczywistości na wstępie już przegrywasz zero do jednego.
No i do tego jest jeszcze Claire, która zawsze w takich sytuacjach przypomina mi, że to nie jest zwykły wieczór. Claire jest mądrzejsza ode mnie. Nie mówię tego z powodu błazeńskich feministycznych względów lub by się podlizać kobietom. Nigdy też nie powiem, że kobiety „ogólnie rzecz biorąc” są mądrzejsze od mężczyzn. Albo wrażliwsze, albo że mają większą intuicję, że dają z siebie więcej rodzinie, ani żadnych innych bzdur, które, jeśli im się bliżej przyjrzeć, częściej głoszone są przez tak zwanych wrażliwych mężczyzn niż przez same kobiety.
Claire jest po prostu mądrzejsza ode mnie. Uczciwie przyznaję, że uznanie tego zajęło mi sporo czasu. W pierwszych latach naszego związku oczywiście uważałem ją za inteligentną, ale w normalnym stopniu; właściwie dokładnie na tyle inteligentną, na ile można było oczekiwać od mojej żony. Z głupią kobietą nie wytrzymałbym przecież dłużej niż miesiąc, prawda? W każdym razie Claire była na tyle inteligentna, że po miesiącu wciąż jeszcze z nią byłem. A teraz, po prawie dwudziestu latach, nadal jestem.
No dobrze, Claire jest ode mnie mądrzejsza, ale w takie wieczory jak ten zawsze jednak pyta mnie o zdanie na temat tego, w co ma się ubrać, jakie ma założyć kolczyki, czy ma upiąć włosy, czy nie. Kolczyki dla kobiet to trochę jak golenie się dla mężczyzn: im większe kolczyki, tym ważniejszy, bardziej odświętny wieczór. Claire ma kolczyki na każdą okoliczność. Można by powiedzieć, że to niemądre tak się wahać co do ubioru. Ale mam na ten temat inne zdanie. Niemądra kobieta to właśnie ta, która myśli, że sama sobie z tym poradzi. Bo czy faceci znają się na takich sprawach?, pomyśli głupia kobieta, a następnie dokona złego wyboru.
Próbuję sobie czasem wyobrazić, jak Babette pyta Serge’a Lohmana, czy ubrała się w dobrą sukienkę? Albo czy nie ma za długich włosów? Co Serge myśli o jej butach? Czy nie za płaskie ma obcasy? Albo może właśnie za wysokie?
I natychmiast w tej wizji coś zaczyna się psuć, coś, co najwyraźniej jest niewyobrażalne. „Nie, tak jest przecież dobrze” – słyszę Serge’a. Ale przejmuje się tym tylko w połowie, tak naprawdę to go nie interesuje. A poza tym nawet jeśli jego żona włoży nieodpowiednią sukienkę, i tak inni faceci będą się za nią oglądać. Przecież we wszystkim świetnie wygląda. Czemu więc w ogóle marudzi?
Nie był to jakiś bardzo uczęszczany pub, nie przychodziły tu modne typki; niezbyt cool, jak powiedziałby Michel. Zdecydowanie przeważali w nim zwykli ludzie. Ani specjalnie starzy, ani młodzi, właściwie wszystkich możliwych kategorii, ale w pierwszym rzędzie po prostu zwyczajni. Tak powinny wyglądać wszystkie puby.
Panował w nim duży ruch. Staliśmy blisko siebie, przy drzwiach do męskiej toalety. W jednej ręce Claire trzymała swoje piwo, palcami drugiej delikatnie skubała mój nadgarstek.
– Sama nie wiem – powiedziała – ale ostatnio wydaje mi się, że Michel dziwnie się zachowuje. A może nie dziwnie, ale inaczej niż zwykle. Z dystansem. Zauważyłeś?
Michel jest naszym synem. Za tydzień skończy szesnaście lat. Nie, innych dzieci nie mamy. Nie był to z góry założony plan, by wydać na świat jedynaka, ale w pewnym momencie na kolejne dziecko było już za późno.
– Naprawdę? – odpowiedziałem. – Możliwe.
Musiałem uważać, żeby na nią nie patrzeć – znamy się aż za dobrze, oczy by mnie zdradziły. Dlatego udawałem, że rozglądam się po kawiarni albo wyjątkowo pasjonuje mnie widok tych niezwykle rozgadanych zwykłych ludzi. Cieszyłem się, że się uparłem i umówiłem z Lohmanami w restauracji. W myślach widziałem Serge’a wchodzącego przez drzwi wahadłowe, jak z uśmiechem na ustach zaklina zwykłych ludzi, by nade wszystko nie przerywali tego, czym się zajmują, i by nie zwracali na niego uwagi.
– Coś ci powiedział? – zapytała Claire. – No wiesz, z tobą Michel rozmawia o innych sprawach niż ze mną. Może tu chodzi o jakąś dziewczynę? O coś, co łatwiej opowiedziałby tobie?
Musieliśmy cofnąć się o krok, bo otworzyły się drzwi męskiej toalety, i znaleźliśmy się jeszcze bliżej siebie. Poczułem, że szklanka Claire stuka o moją.
– Chodzi o dziewczyny? – zapytała raz jeszcze.
Gdyby tylko to była prawda, pomyślałem odruchowo. Gdyby chodziło o dziewczyny... Jakie to by było cudowne... cudownie normalne. Zwykłe problemy nastolatków. „Czy Chantal/Merles/Roos może dzisiaj u nas zostać na noc?”, „A jej rodzice o tym wiedzą? Jeśli rodzice Chantal/Merles/Roos nie widzą w tym nic złego, my również nie mamy z tym żadnego problemu. Bylebyś tylko nie zapomniał... bylebyś uważał przy... no, sam zresztą wiesz, myślę, że nie muszę ci tego mówić. Prawda, Michel?”
Wystarczająco często przychodziły do nas dziewczyny, jedna ładniejsza od drugiej – siedziały na kanapie albo przy stole kuchennym i grzecznie się ze mną witały, gdy wracałem do domu.
– Dzień dobry panu.
– Nie musisz się do mnie zwracać per pan.
Więc mówiły raz „ty”, raz „Paul”, ale po paru dniach zazwyczaj wracały do formy „pan”.
Zdarzało mi się odebrać telefon, gdy któraś z nich dzwoniła, i kiedy pytałem, czy mam przekazać Michelowi wiadomość, zamykałem powieki i usiłowałem dopasować dziewczęcy głos po drugiej stronie linii (rzadko się przedstawiały, przeważnie wypalały prosto z mostu: „Jest Michel?”) do określonej twarzy. „Nie, nie trzeba, proszę pana. Ma wyłączoną komórkę, i dlatego próbowałam tutaj”.
Jeden jedyny raz wydawało mi się, że na czymś ich nakryłem, wchodząc do pokoju – to znaczy Michela z Chantal/Merel/Roos. Jakby mniej niewinnie oglądali The Fabulous Life na MTV, niż na to wyglądało. Chyba właśnie się do siebie dobierali, a kiedy usłyszeli, że wchodzę, szybko obciągnęli na sobie ubrania i wygładzili włosy. Coś w wypiekach na twarzy Michela – coś gorączkowego – dało mi do myślenia.
Ale szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, jak było. Może w ogóle do niczego nie doszło, a wszystkie te piękne dziewczyny postrzegały mojego syna jako dobrego przyjaciela: miłego, w miarę przystojnego chłopca, z którym mogły pójść na imprezę – chłopca, do którego miały zaufanie, właśnie dlatego, że nie był z tych, co to od razu do każdej się dobierają.
– Nie, nie wydaje mi się, żeby chodziło o jakąś dziewczynę – powiedziałem, patrząc Claire prosto w oczy. To właśnie przygniatająca strona szczęścia – że wszystko jest czytelne, kawa na ławę: gdybym dłużej unikał spojrzenia na nią, na pewno by zrozumiała, że jednak coś było – z dziewczynami albo z czymś jeszcze gorszym.
– Moim zdaniem to raczej jakieś szkolne sprawy – dodałem. – Dopiero co miał w szkole tydzień testów – według mnie jest po prostu zmęczony. Chyba się nie spodziewał, jak trudno może być w liceum.
Czy zabrzmiałem wiarygodnie? A przede wszystkim – czy wyglądałem przy tym wiarygodnie? Claire przenosiła spojrzenie to na moje lewe, to na prawe oko; następnie podniosła rękę do kołnierza mojej koszuli, jakby było z nią coś nie w porządku, co jeszcze można było poprawić, by za jakiś czas – wkraczając do restauracji – nie wyjść na głupka.
Uśmiechnęła się i położyła szeroko rozłożoną dłoń na mojej piersi; poczułem dwa opuszki palców na skórze, w miejscu, gdzie miałem rozpięty guzik od koszuli.
– Może to o to chodzi – powiedziała. – Po prostu wydaje mi się, że oboje musimy uważać, bo w pewnym momencie przestanie nam mówić cokolwiek. Żebyśmy się do tego nie przyzwyczaili, to mam na myśli.
– Nie, no pewnie. Ale w tym wieku ma już prawo do swoich tajemnic. Zresztą nie powinniśmy go o wszystko wypytywać, bo inaczej może się całkiem zamknąć w sobie.
Spojrzałem Claire prosto w oczy. Moja żona, pomyślałem w tej chwili. Dlaczego nie miałbym jej w tym momencie nazywać swoją żoną? Moja żona. Objąłem ją w pasie i przycisnąłem do siebie. Choćby tylko w ciągu tego wieczoru. Żona i ja, powiedziałem w myślach. Żona i ja chcielibyśmy zobaczyć kartę win.
– Czemu się śmiejesz? – zapytała Claire. Zapytała moja żona. Spojrzałem na nasze szklanki od piwa. Moja była pusta, jej – w trzech czwartych pełna. Jak zwykle. Moja żona piła wolniej ode mnie, i również dlatego ją kochałem, dziś wieczorem pewnie nawet bardziej niż w inne wieczory.
– Bez powodu – odezwałem się. – Pomyślałem... myślałem o nas.
To stało się szybko: w jednej chwili Claire spojrzała na mnie, ja na nią – wzrokiem wyrażającym miłość, a jeśli nie, to z figlarnym błyskiem – a w następnej chwili poczułem, jak oczy mi zachodzą wilgotną mgłą.
Ponieważ pod żadnym pozorem nie mogła zauważyć, co się ze mną dzieje, ukryłem twarz w jej włosach. Wzmocniłem uścisk ramienia wokół jej talii i wciągnąłem powietrze nosem: szampon. I jeszcze coś innego, ciepłego; zapach szczęścia, pomyślałem.
Jak wyglądałby ten wieczór, gdybym godzinę temu po prostu zszedł na dół i poczekał tam do momentu wyjścia do restauracji, zamiast pójść na górę do pokoju Michela?
Jak wyglądałaby wtedy reszta naszego życia?
Czy zapach szczęścia, który właśnie wyczuwałem we włosach mojej żony, pachniałby wciąż jak szczęście, a nie, jak teraz – wspomnieniem z dalekiej przeszłości – jak zapach czegoś, co w jednej sekundzie można stracić?
1 Tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna.
3
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
4
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
5
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
6
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
7
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
PRZYSTAWKA
8
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
9
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
10
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
11
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
12
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
13
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
14
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
15
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
DANIE
GŁÓWNE
16
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
17
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
18
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
19
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
20
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
21
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
22
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
23
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
24
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
25
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
26
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
27
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
28
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
29
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
30
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
31
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
32
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
33
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
34
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
35
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
DESER
36
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
37
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
38
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
39
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
DIGESTIF
40
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
41
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
42
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
43
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
44
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
45
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
NAPIWEK
46
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
KOLACJA
Tłumaczyła
Jadwiga Jędryas
TYTUŁ ORYGINAŁU
HET DINER
Het diner © 2009 by Herman Koch
Originally published by Ambo | Anthos Uitgevers, Amsterdam
Copyright © 2013 for the Polish edition by Media Rodzina Sp. z o.o.
Projekt logotypu Gorzka Czekolada
Dorota Wątkowska
Opracowanie okładki polskiej na podstawie oryginału
Andrzej Komendziński
Koncept oryginalny okładki
Roald Triebels
Zdjęcie na okładce
Vilma Pimenoff/Millennium Images, UK
Fragment dialogu z filmu Wściekłe psy przetłumaczyła
Anetta Radolińska-Czwaczka
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
Wydanie I elektroniczne
ISBN 978-83-7278-909-9
Media Rodzina Sp. z o.o.
ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań
www.mediarodzina.pl
mediarodzina@mediarodzina.pl
Książka wydana przy wsparciu Dutch Foundation for Literature
Konwersja: Cromalin
Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Karta redakcyjna
Spis treści
Motto
APERITIF Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
PRZYSTAWKA Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
DANIE GŁÓWNE Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
DESER Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
DIGESTIF Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
NAPIWEK Rozdział 46
NICE GUY EDDIE
C’mon, throw in a buck.
MR PINK
Uh-uh. I don’t tip.
NICE GUY EDDIE
Whaddaya mean, you don’t tip?
MR PINK
I don’t believe in it.
Quentin Tarantino, Reservoir Dogs
MIŁY EDDIE
Rzuć dolara.
PAN RÓŻOWY
Nie daję napiwków.
MIŁY EDDIE
Nie?
PAN RÓŻOWY
Nie uznaję tego.
Quentin Tarantino, Wściekłe psy
APERITIF
1
MIELIŚMY IŚĆ do restauracji. Nie powiem, do której, bo następnym razem pewnie przyjedzie do niej pełno ludzi tylko po to, żeby zobaczyć, czy i my się w niej znowu nie zjawiliśmy. Serge rezerwował.
Zawsze bierze na siebie rezerwację. To jedna z tych restauracji, do których trzeba dzwonić trzy miesiące naprzód – albo sześć, albo osiem; straciłem już rachubę. Osobiście wolę nie wiedzieć, gdzie będę jadł określonego wieczoru za trzy miesiące, ale wygląda na to, że są ludzie, którzy nie widzą w tym żadnego problemu. Jeśli historycy za kilkaset lat zechcą dowiedzieć się, jakim idiotą był człowiek na początku dwudziestego pierwszego wieku, wystarczy, by zajrzeli do komputerów w tak zwanych topowych restauracjach, bo – o czym mi przypadkiem wiadomo – zachowuje się w nich wszystkie dane. Jeśli pan L. mógł ostatnim razem poczekać trzy miesiące na stolik przy oknie, to tym razem poczeka i pięć miesięcy na stolik przy drzwiach do toalety – to się nazywa u nich „przechowywanie danych osobowych”.
Serge nigdy nie rezerwuje z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, Serge rezerwuje w tym samym dniu; to taki sport, mówi. Istnieją restauracje, które zawsze zachowują wolny stolik dla takich ludzi jak Serge Lohman i ta właśnie do nich należy. Jako jedna z wielu, powinienem dodać. Można by się właściwie zastanowić, czy w całym kraju znalazłaby się jedna restauracja, w której po drugiej stronie słuchawki rozmówcy nie przeszedłby dreszcz na dźwięk nazwiska Lohman. Oczywiście Serge nie dzwoni sam, każe to robić swojej sekretarce lub jednemu z najbliższych współpracowników.
– Nie martw się – uspokoił mnie parę dni temu, gdy rozmawiałem z nim przez telefon. – Znają mnie tam, na pewno załatwię stolik.
Zapytałem tylko, czy się zdzwonimy, gdyby się okazało, że jednak nie ma dla nas miejsca, i dokąd wtedy pójdziemy. W jego głosie po drugiej stronie linii zabrzmiała nutka politowania; niemal widziałem, jak kręci głową. Sport.
Jednej rzeczy tego wieczoru nie miałem ochoty oglądać. Nie chciałem być przy tym, gdy właściciel lub pełniący dyżur kierownik sali będzie witał Serge’a Lohmana jak starego znajomego; gdy kelnerki będą go prowadzić do najładniejszego stolika z widokiem na ogródek i gdy Serge będzie się przy tym zachowywał tak, jakby nie miało to dla niego żadnego znaczenia, bo w głębi serca pozostał zwykłym facetem i czuje się zupełnie swobodnie między innymi zwykłymi ludźmi.
Dlatego powiedziałem mu, że spotkamy się w restauracji, a nie, jak zaproponował, w pubie na rogu. Był to lokal, do którego przychodziło wielu zwykłych ludzi. Tego, jak Serge Lohman będzie tam wchodził jako zwykły facet, szczerząc się w uśmiechu znaczącym ni mniej, ni więcej niż to, że ci zwykli ludzie mają nade wszystko nie przerywać swoich rozmów i zachowywać się tak, jakby jego tam nie było – tego właśnie dzisiejszego wieczoru również nie miałem ochoty oglądać.
2
PONIEWAŻ RESTAURACJA leży zaledwie parę ulic od nas, poszliśmy więc pieszo. Po drodze mijaliśmy pub, w którym nie chciałem umówić się z Serge’em. Obejmowałem żonę w talii, jej dłoń znajdowała się gdzieś pod moją marynarką. Na ścianie pubu świecił ciepły, biało-czerwony neon reklamujący piwo, które podawano w środku.
– Jesteśmy za wcześnie – powiedziałem do mojej żony. – A właściwie, jeśli pójdziemy już teraz, będziemy dokładnie na czas.
Moja żona. Muszę przestać tak o niej mówić. Ma na imię Claire. Wprawdzie rodzice dali jej na imię Marie Claire, ale później Claire nie chciała być imienniczką kolorowego czasopisma. Czasem, przekomarzając się, wołam na nią Marie. Ale rzadko nazywam ją żoną – czasem przy oficjalnych okazjach, w sformułowaniach typu: „Żona nie może podejść teraz do telefonu” lub „Żona jest pewna, że rezerwowała pokój z widokiem na morze”.
W takie wieczory jak ten Claire i ja celebrujemy chwile, w których jesteśmy jeszcze tylko we dwoje. Czujemy się wtedy tak, jakby nic nie było przesądzone, jakby umówione wyjście na kolację zakrawało na nieporozumienie, jakbyśmy po prostu wyszli sobie we dwójkę z domu. Gdybym miał podać definicję szczęścia, powiedziałbym: szczęście zadowala się samo sobą, nie potrzebuje świadków. „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”1 – brzmi pierwsze zdanie Anny Kareniny Tołstoja. Chciałbym jeszcze tylko do tego dorzucić, że nieszczęśliwe rodziny – a wśród tych rodzin w pierwszym rzędzie nieszczęśliwe małżeństwa – nie potrafią same sobie radzić z kłopotami. Im więcej świadków, tym lepiej. Nieszczęście zawsze poszukuje towarzystwa. Nieszczęście nie znosi ciszy – przede wszystkim momentów niezręcznej ciszy, które zapadają, kiedy jest samo.
I tak oto, gdy dostaliśmy nasze piwa, uśmiechaliśmy się do siebie z Claire, wiedząc, że wkrótce spędzimy cały wieczór w towarzystwie państwa Lohmanów, że teraz jest najpiękniejsza chwila tego wieczoru i że od tej pory może być już tylko coraz gorzej.
Nie miałem w ogóle ochoty iść do restauracji. Nigdy nie mam ochoty. Umówienie się na spotkanie w najbliższej przyszłości to przedsionek do piekła, wieczór spotkania zaś jest samym piekłem. Zaczyna się już rano przed lustrem: od dylematu, co masz na siebie włożyć i czy masz się ogolić. Ponieważ wszystko w tym kontekście jest zamanifestowaniem czegoś – poplamione i podziurawione dżinsy w równym stopniu co wyprasowana koszula. Jeśli zostawisz jednodniowy zarost, to znaczy, że jesteś zbyt leniwy, by się ogolić; z dwudniowym zarostem nie unikniesz pytania, czy to element twojego nowego wizerunku; zarost zaś z trzech lub więcej dni dzieli tylko niewielki krok od całkowitego zapuszczenia: „Na pewno wszystko z tobą w porządku? Nie jesteś chyba chory, co?”
Tak czy siak, nie masz wolnej ręki. Golisz się, ale nie masz wolnej ręki. Ogolenie się też jest manifestacją. Inni pomyślą, że najwidoczniej uznałeś ten wieczór za tak ważny, że podjąłeś wysiłek, by się ogolić; goląc się, w rzeczywistości na wstępie już przegrywasz zero do jednego.
No i do tego jest jeszcze Claire, która zawsze w takich sytuacjach przypomina mi, że to nie jest zwykły wieczór. Claire jest mądrzejsza ode mnie. Nie mówię tego z powodu błazeńskich feministycznych względów lub by się podlizać kobietom. Nigdy też nie powiem, że kobiety „ogólnie rzecz biorąc” są mądrzejsze od mężczyzn. Albo wrażliwsze, albo że mają większą intuicję, że dają z siebie więcej rodzinie, ani żadnych innych bzdur, które, jeśli im się bliżej przyjrzeć, częściej głoszone są przez tak zwanych wrażliwych mężczyzn niż przez same kobiety.
Claire jest po prostu mądrzejsza ode mnie. Uczciwie przyznaję, że uznanie tego zajęło mi sporo czasu. W pierwszych latach naszego związku oczywiście uważałem ją za inteligentną, ale w normalnym stopniu; właściwie dokładnie na tyle inteligentną, na ile można było oczekiwać od mojej żony. Z głupią kobietą nie wytrzymałbym przecież dłużej niż miesiąc, prawda? W każdym razie Claire była na tyle inteligentna, że po miesiącu wciąż jeszcze z nią byłem. A teraz, po prawie dwudziestu latach, nadal jestem.
No dobrze, Claire jest ode mnie mądrzejsza, ale w takie wieczory jak ten zawsze jednak pyta mnie o zdanie na temat tego, w co ma się ubrać, jakie ma założyć kolczyki, czy ma upiąć włosy, czy nie. Kolczyki dla kobiet to trochę jak golenie się dla mężczyzn: im większe kolczyki, tym ważniejszy, bardziej odświętny wieczór. Claire ma kolczyki na każdą okoliczność. Można by powiedzieć, że to niemądre tak się wahać co do ubioru. Ale mam na ten temat inne zdanie. Niemądra kobieta to właśnie ta, która myśli, że sama sobie z tym poradzi. Bo czy faceci znają się na takich sprawach?, pomyśli głupia kobieta, a następnie dokona złego wyboru.
Próbuję sobie czasem wyobrazić, jak Babette pyta Serge’a Lohmana, czy ubrała się w dobrą sukienkę? Albo czy nie ma za długich włosów? Co Serge myśli o jej butach? Czy nie za płaskie ma obcasy? Albo może właśnie za wysokie?
I natychmiast w tej wizji coś zaczyna się psuć, coś, co najwyraźniej jest niewyobrażalne. „Nie, tak jest przecież dobrze” – słyszę Serge’a. Ale przejmuje się tym tylko w połowie, tak naprawdę to go nie interesuje. A poza tym nawet jeśli jego żona włoży nieodpowiednią sukienkę, i tak inni faceci będą się za nią oglądać. Przecież we wszystkim świetnie wygląda. Czemu więc w ogóle marudzi?
Nie był to jakiś bardzo uczęszczany pub, nie przychodziły tu modne typki; niezbyt cool, jak powiedziałby Michel. Zdecydowanie przeważali w nim zwykli ludzie. Ani specjalnie starzy, ani młodzi, właściwie wszystkich możliwych kategorii, ale w pierwszym rzędzie po prostu zwyczajni. Tak powinny wyglądać wszystkie puby.
Panował w nim duży ruch. Staliśmy blisko siebie, przy drzwiach do męskiej toalety. W jednej ręce Claire trzymała swoje piwo, palcami drugiej delikatnie skubała mój nadgarstek.
– Sama nie wiem – powiedziała – ale ostatnio wydaje mi się, że Michel dziwnie się zachowuje. A może nie dziwnie, ale inaczej niż zwykle. Z dystansem. Zauważyłeś?
Michel jest naszym synem. Za tydzień skończy szesnaście lat. Nie, innych dzieci nie mamy. Nie był to z góry założony plan, by wydać na świat jedynaka, ale w pewnym momencie na kolejne dziecko było już za późno.
– Naprawdę? – odpowiedziałem. – Możliwe.
Musiałem uważać, żeby na nią nie patrzeć – znamy się aż za dobrze, oczy by mnie zdradziły. Dlatego udawałem, że rozglądam się po kawiarni albo wyjątkowo pasjonuje mnie widok tych niezwykle rozgadanych zwykłych ludzi. Cieszyłem się, że się uparłem i umówiłem z Lohmanami w restauracji. W myślach widziałem Serge’a wchodzącego przez drzwi wahadłowe, jak z uśmiechem na ustach zaklina zwykłych ludzi, by nade wszystko nie przerywali tego, czym się zajmują, i by nie zwracali na niego uwagi.
– Coś ci powiedział? – zapytała Claire. – No wiesz, z tobą Michel rozmawia o innych sprawach niż ze mną. Może tu chodzi o jakąś dziewczynę? O coś, co łatwiej opowiedziałby tobie?
Musieliśmy cofnąć się o krok, bo otworzyły się drzwi męskiej toalety, i znaleźliśmy się jeszcze bliżej siebie. Poczułem, że szklanka Claire stuka o moją.
– Chodzi o dziewczyny? – zapytała raz jeszcze.
Gdyby tylko to była prawda, pomyślałem odruchowo. Gdyby chodziło o dziewczyny... Jakie to by było cudowne... cudownie normalne. Zwykłe problemy nastolatków. „Czy Chantal/Merles/Roos może dzisiaj u nas zostać na noc?”, „A jej rodzice o tym wiedzą? Jeśli rodzice Chantal/Merles/Roos nie widzą w tym nic złego, my również nie mamy z tym żadnego problemu. Bylebyś tylko nie zapomniał... bylebyś uważał przy... no, sam zresztą wiesz, myślę, że nie muszę ci tego mówić. Prawda, Michel?”
Wystarczająco często przychodziły do nas dziewczyny, jedna ładniejsza od drugiej – siedziały na kanapie albo przy stole kuchennym i grzecznie się ze mną witały, gdy wracałem do domu.
– Dzień dobry panu.
– Nie musisz się do mnie zwracać per pan.
Więc mówiły raz „ty”, raz „Paul”, ale po paru dniach zazwyczaj wracały do formy „pan”.
Zdarzało mi się odebrać telefon, gdy któraś z nich dzwoniła, i kiedy pytałem, czy mam przekazać Michelowi wiadomość, zamykałem powieki i usiłowałem dopasować dziewczęcy głos po drugiej stronie linii (rzadko się przedstawiały, przeważnie wypalały prosto z mostu: „Jest Michel?”) do określonej twarzy. „Nie, nie trzeba, proszę pana. Ma wyłączoną komórkę, i dlatego próbowałam tutaj”.
Jeden jedyny raz wydawało mi się, że na czymś ich nakryłem, wchodząc do pokoju – to znaczy Michela z Chantal/Merel/Roos. Jakby mniej niewinnie oglądali The Fabulous Life na MTV, niż na to wyglądało. Chyba właśnie się do siebie dobierali, a kiedy usłyszeli, że wchodzę, szybko obciągnęli na sobie ubrania i wygładzili włosy. Coś w wypiekach na twarzy Michela – coś gorączkowego – dało mi do myślenia.
Ale szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, jak było. Może w ogóle do niczego nie doszło, a wszystkie te piękne dziewczyny postrzegały mojego syna jako dobrego przyjaciela: miłego, w miarę przystojnego chłopca, z którym mogły pójść na imprezę – chłopca, do którego miały zaufanie, właśnie dlatego, że nie był z tych, co to od razu do każdej się dobierają.
– Nie, nie wydaje mi się, żeby chodziło o jakąś dziewczynę – powiedziałem, patrząc Claire prosto w oczy. To właśnie przygniatająca strona szczęścia – że wszystko jest czytelne, kawa na ławę: gdybym dłużej unikał spojrzenia na nią, na pewno by zrozumiała, że jednak coś było – z dziewczynami albo z czymś jeszcze gorszym.
– Moim zdaniem to raczej jakieś szkolne sprawy – dodałem. – Dopiero co miał w szkole tydzień testów – według mnie jest po prostu zmęczony. Chyba się nie spodziewał, jak trudno może być w liceum.
Czy zabrzmiałem wiarygodnie? A przede wszystkim – czy wyglądałem przy tym wiarygodnie? Claire przenosiła spojrzenie to na moje lewe, to na prawe oko; następnie podniosła rękę do kołnierza mojej koszuli, jakby było z nią coś nie w porządku, co jeszcze można było poprawić, by za jakiś czas – wkraczając do restauracji – nie wyjść na głupka.
Uśmiechnęła się i położyła szeroko rozłożoną dłoń na mojej piersi; poczułem dwa opuszki palców na skórze, w miejscu, gdzie miałem rozpięty guzik od koszuli.
– Może to o to chodzi – powiedziała. – Po prostu wydaje mi się, że oboje musimy uważać, bo w pewnym momencie przestanie nam mówić cokolwiek. Żebyśmy się do tego nie przyzwyczaili, to mam na myśli.
– Nie, no pewnie. Ale w tym wieku ma już prawo do swoich tajemnic. Zresztą nie powinniśmy go o wszystko wypytywać, bo inaczej może się całkiem zamknąć w sobie.
Spojrzałem Claire prosto w oczy. Moja żona, pomyślałem w tej chwili. Dlaczego nie miałbym jej w tym momencie nazywać swoją żoną? Moja żona. Objąłem ją w pasie i przycisnąłem do siebie. Choćby tylko w ciągu tego wieczoru. Żona i ja, powiedziałem w myślach. Żona i ja chcielibyśmy zobaczyć kartę win.
– Czemu się śmiejesz? – zapytała Claire. Zapytała moja żona. Spojrzałem na nasze szklanki od piwa. Moja była pusta, jej – w trzech czwartych pełna. Jak zwykle. Moja żona piła wolniej ode mnie, i również dlatego ją kochałem, dziś wieczorem pewnie nawet bardziej niż w inne wieczory.
– Bez powodu – odezwałem się. – Pomyślałem... myślałem o nas.
To stało się szybko: w jednej chwili Claire spojrzała na mnie, ja na nią – wzrokiem wyrażającym miłość, a jeśli nie, to z figlarnym błyskiem – a w następnej chwili poczułem, jak oczy mi zachodzą wilgotną mgłą.
Ponieważ pod żadnym pozorem nie mogła zauważyć, co się ze mną dzieje, ukryłem twarz w jej włosach. Wzmocniłem uścisk ramienia wokół jej talii i wciągnąłem powietrze nosem: szampon. I jeszcze coś innego, ciepłego; zapach szczęścia, pomyślałem.
Jak wyglądałby ten wieczór, gdybym godzinę temu po prostu zszedł na dół i poczekał tam do momentu wyjścia do restauracji, zamiast pójść na górę do pokoju Michela?
Jak wyglądałaby wtedy reszta naszego życia?
Czy zapach szczęścia, który właśnie wyczuwałem we włosach mojej żony, pachniałby wciąż jak szczęście, a nie, jak teraz – wspomnieniem z dalekiej przeszłości – jak zapach czegoś, co w jednej sekundzie można stracić?
1 Tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna.
3
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
4
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
5
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
6
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
7
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
PRZYSTAWKA
8
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
9
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
10
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
11
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
12
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
13
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
14
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
15
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
DANIE
GŁÓWNE
16
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
17
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
18
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
19
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
20
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
21
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
22
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
23
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
24
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
25
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
26
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
27
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
28
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
29
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
30
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
31
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
32
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
33
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
34
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
35
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
DESER
36
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
37
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
38
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
39
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
DIGESTIF
40
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
41
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
42
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
43
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
44
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
45
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
NAPIWEK
46
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki